Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/97

Ta strona została przepisana.
—   89   —

cię słuchał przed chwilą tak przekonywająco wychwalającego korzyści, płynące z pozostania tutaj i zajęcia się rolnictwem, zdawało mi się, żeś zmienił zdanie.
Beniowski uśmiechnął się pod wąsem.
— No i co?...
— A no że... zostajemy... o ile się rolnictwo powiedzie. Ale w takim razie może zmienisz zamiary i... względem Nastazji Iwanowny, co?... Powiedz otwarcie i odrazu, co?
— Żadnych zamiarów nie zmieniłem...
— Bo, widzisz, ja rozumiem... Trudno się oprzeć urokowi tej dziewczyny... Ona niepokoi... Kto raz ją poznał... Ona nietylko jest piękna, cudowna, boska, ona prócz tego ma jakiś dziwny czar... Płynie odeń jakiś urok miodowy, jakiś blask słodki i przedziwny... Jej uśmiech... Uważałeś jej usta?... Patrzeć na nie nie mogę bez zawrotu głowy... Ach!... a oczy!... Marzę, żeby w nich wzrokiem na długo, na życie całe utonąć... Nieznośna zalotnica, umyka mi jednak wciąż źrenic...
— Jużem przecie to słyszał. Więc to chciałeś mi powtórzyć? — przerwał mu z pewną niecierpliwością Beniowski.
— Nie, nie!... Chciałem cię prosić... Okazałeś mi tak niezmierną usługę, wyrwałeś mię z takiej rozpaczy... Już myślałem, że pozostaje mi jeno umrzeć... I nagle przez ciebie, któregom podejrzewał i któremu starałem się szkodzić, błysnął mi promyk nadziei. Nim jedynie żyję te-