Strona:Wacław Sieroszewski - Bokser.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dawał śmiesznie mało. Zresztą powiedział, że wróci. Nie wiem, czy możemy sprzedać za tę cenę. Nie opędzimy wydatków...
— Z roku na rok gorzej. Ziemia i robotnik drożeją, a ceny herbaty, ryżu, bawełny spadają i spadają... I tak wszędzie, i tak wszyscy... Czem się to skończy? Skąd idzie?...
Juań w zamyśleniu podniósł palec wskazujący do wysokości ucha i głowę na bok pochylił. Synowi na gwałt trzeba szukać żony, a pieniędzy niema na opłacenie swatki. Zanim nie dowie się o zamiarach sąsiada Czeu, musi trzymać w niepewności dziecko... Cóż robić: łatwiej nie dopuścić do serca nadziei, niż z nią się rozstać! Spojrzał na A-bej. Ten wstał właśnie i zmierzał ku drzwiom.
— Dokąd?
— Idę wrota zamknąć.
Młody Chińczyk, nim zaparł ciężką, drewnianą zasuwę wrót, wyjrzał na zewnątrz. Ciemość i cisza zalały okolicę; gasły ognie w zasypiających fanzach; tylko nad rzeką jeszcze roiły się czerwone skry świateł — z pływających domów i statków wzlatały spóźnione rakiety na cześć Wodnego Smoka[1]. Z zachodu ciągnęły ciepłe powiewy i niosły ostry zapach lian i słodki żółtych azalii. A-bej nagle wrota zatrzasnął i zwrócił twarz ku gwiazdom, które zaglądały przychylnie do jego rodzinnego gniazda, oddzielonego obecnie od całego świata wysokim i mocnym murem.


∗                              ∗
  1. Duch opiekuńczy rzek.