mi i za mojem pozwoleniem odszedł do miasta... Wspólnemi siłami całej rodziny oczyściliśmy z drzew szczyt ciepłego pagórka i zasadzili krzewami herbaty. Szajka chun-chu-tzy[1] krążyła w tym roku w pobliżu i uprowadziła nam bawołu... Ścigaliśmy ją z orężem, lecz uszła w nieprzystępne skały... W trzecim roku naszego pobytu Czżuń poprosił, aby mu też wybudować dom. Żona Czżuna pochodziła ze szczepów obcych, przywykła do obyczajów odmiennych, ostrych... Unikając niezgody, postanowiliśmy oddzielić go. Szanujemy spokój i wspieramy się, pamiętając na słowa Boskiego Nauczyciela, Niezgłębionej Mądrości, Nieobjętej Myśli Kun-fu-tzy:[2] »Pracujcie na ziemi, pielęgnujcie dobre obyczaje w sercach waszych, chowajcie wdzięczność dla ludzi, zwierząt, roślin, dla wszystkiego, co sprzyja Życiu, a Niebo spłynie na ziemię«.
Tu Juań księgę zamknął i uniósł się z siedzenia.
— A teraz chodźcie! — rzekł.
Przez ciche, zalane słońcem, wyłożone gładkiemi płytami podwórze wywiódł ich za wrota. Leniwo płynęła w dali żółta Da-tzi-szuj, ujęta w potężne groble, a wkoło spały w słońcu ukwiecone pola i gaje; białe, liczne, jak gwiazdy, fanzy chowały się w wilgotnej zieleni, wszędzie błyszczała sieć ożywczych kanałów. I tylko tu i owdzie