Strona:Wacław Sieroszewski - Bokser.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

Po drodze Juaniowie spotykali dużo sąsiadów, idących w tym samym kierunku, witali się z nimi, uprzejmie wstrząsając zaciśnięte pięści i składając głębokie ukłony lub poufale uderzając się po rękach. Wszyscy byli trochę wzburzeni i zaciekawieni.
— Ciń! ciń! Co takiego?
— Może nowe rozkazy od wicekróla?
W domu zbornym huczało, jak w ulu, wieśniacy tłumnie obsiedli stopnie, zapełnili werandy i podwórze. Wszyscy oni byli z pochodzenia Juaniami; byli więc Juań-Ju, Juań-Si, Juań-Miń Juań-Czżun i inni. Wszyscy posiadali pewne cechy wspólne w ruchach, w twarzach i wszyscy się znali, Na wzniesieniu głównem obok Jań-jue (wójta) stał przybysz w wygiętym letnim kapeluszu, z gałką uczonego. Zebrani poznali odrazu, że i on też jest Juaniem.
— Juań Czeń Liń-li... Syn starego Li... — szeptano w tłumie.
Stary Li stał niedaleko, otoczony dziećmi. Ogromny kapelusz ryżowy rzucał na wąsatą twarz starca przejrzysty cień, Oczy jego patrzały surowo na wójta i uczonego syna. Ten dał znak, żeby obecni uciszyli się, rozwinął zwój żółtego papieru i czytał:
»O, Niebo nieskończenie błękitne! Niema nic, czegobyś nie utuliło w swych objęciach. Niebo i Ziemia, złączone przez Człowieka. We wszechświecie panuje jedność... I wszystko, co powstaje, spotyka łaskawem spojrzeniem smok Luń-i-