błów, którzy stłukli porcelanę w pałacu Bogdychana...
Da-nian, choć serce jej biło z niepokoju, nie śmiała pytać dzieci ze względu na męża i czekała niecierpliwie nocy. Dzień płynął podobny pozornie do innych dni świątecznych, lecz smutek ćmił myśli, ruchy, nawet uśmiechy domowników. Strawę spożywano pośpiesznie, rozmawiano mało.
Wreszcie nadszedł wieczór, i znów A-bej, zanim zamknął wrota ojczystej zagrody, wyjrzał za nie. Nad rzeką błyszczały światła, ale wesołe rakiety nie wzlatały w powietrze. A-bej uczuł trwogę, zdawało mu się, że ciemność i chłód nocy wpadły nagle do jego duszy i zmąciły ją, jak powiew wiatru mąci lampę płonącą.
— Wielu z was nie wróci!... — przypomniał sobie i wrota pośpiesznie zasunął.
— A może ojciec mnie nie wyśle... — pomyślał, lecz natychmiast otrząsnął się z przykrego uczucia i wszedł pod werandę.
— Ktoś umrzeć musi... Nie ja, więc inni... Grzechy ich spadają na żywych... Pewnie ojciec powie zaraz, nim położymy się do snu — rozważał.
Lecz Juań milczał uparcie. Skoro jednak znaleźli się sam na sam z żoną, wybuchnął żalem i opowiedział jej wszystko.
— A-bej!... A-bej!... Miły A-bej!... Potom nosiła cię pod sercem!... — biadała Da-nian.
— Przestań i staraj się usnąć... Noc długa!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Bokser.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.