Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/100

Ta strona została przepisana.

szłym roku opieczętowali nam tytoń. Prosiliśmy zmiłowania, dawali im nowy kwit — nie ustąpili. Zgnił tytoń w spichrzu, a z tytoniu cały nasz dochód... Niech zginie, powiadają... płacić nie chcecie, więc niech zginie... Chcielibyśmy, aleśmy nie w stanie... Teraz ani zasiać, ani krowy utrzymać... Sąsiedzi poczciwi, niech im Bóg wynagrodzi...
— Karałaki zgodził się, wszystko co ich, za swoje ogłosić!... Niby to jego... — dorzucił Szymon. — Ale z tego też, miarkuję, nic dobrego nie wyniknie!...
— Dlaczego nie poradziliście się na kolonii, jak zrobić?
— Chodziliśmy... i oni kupca prosili... Papier nam pisali... Nie pomaga... Jan z kolonii był tu, gdy pieczęcie kładli; krzyczał bardzo, ale nie zlękli się.
— Bo wyrzeklibyście się spadku po ojcu i basta!... Czy stary co zostawił?
— Nic wcale. Koloniści też tak radzą, ale... ludzie powiadają, że wtedy starego wsadziliby do kozy... Schorowany... nie wytrzymałby kozy. Nieraz płacze, jak dziecko, jeśli mu czego nie dać... Oj, Szymonie, poproś ty na kolonii, niech nam przyślą arbuza... Stary okrutnie prosi: daj córko arbuza, wyproś kawałeczek... Przecie ja umiałem dostać dla ciebie co trzeba, gdy byłaś maleńka... I prawda! Sadził stary niegdyś i ar-