Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/111

Ta strona została skorygowana.

dzić, gdzie krew trędowatych... Przecie od samego widoku można zachorować... Ta pani nie żartuje.
— Widzisz, ale ja wtedy nikogo nic zobaczę!
— To i lepiej, że nie zobaczysz... Po co ci patrzeć. On to samo co umarły. Ty teraz na mnie patrzyć powinnaś... Nie mam nosa, ale on zupełnie ciała na twarzy nie ma...
— Piotruczanie, Piotruczanie... Obiecałeś przecież. Jeden jedyny raz... Może, gdy go zobaczę bez ciała na twarzy, to go zapomnę... to przestanie mnie męczyć cień jego po nocach? Przecież szaman kazał zobaczyć... Chcę być spokojną, jak ludzie... chcę, żeby się odmieniło... wtedy może ciebie pokocham, przyzwyczaję się...
Piotruczan trząsł głową.
— Huknę, ale nie pojadę, To darmo. Każdemu życie miłe... Gdyby nie krew, pojechałbym, ale przecież człowiek od samego zapachu zachorować może... Wtedy nie poszłabyś za mną, oj nie. Huchu... hu... uu... Ocha...
Huknęli kilkakroć, ile sił starczyło i, odsunąwszy z uszów kaptury, słuchali pilnie. Po niejakim czasie z dali przysnutej mroźnym oparem i lasów koronką dobiegł ich jęk żałosny, podobny do skomlenia psa.
— Słyszysz: są! — krzyknęła Anka i porwała się biedz.