Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/114

Ta strona została skorygowana.

złeś... To nasze, to gmina przysłała, ja wiem... Stój, bo jak nie, to cię dogonię i krwią własną twarz ci umażę... przebrzydły, beznosy potworze... Słyszysz, zostaw zaraz krzyczała i pędem przeleciała mimo Anki i Grzegorza. Wtedy i inni zwrócili uwagę w tę stronę. Piotruczan, który nawrócił był już do ucieczki sanki, zawahał się, poczem pospiesznie jął zrzucać z narty worki z żywnością, odzieżą, nawet pościel. Zrzucił wszystko, potem reny zaciął i ruszył z kopyta. Kobieta ani myślała go ścigać, rozśmiała się, nachyliła nad porzuconemi rzeczami i poczęła je przebierać. Było tam tego więcej, niż dała gmina, gdyż przerażony Jakut zrzucił nawet własne manatki. Chorzy przypełzli do »tych bogactw«, oglądali je ciekawie i w zbolałych, zezwierzęciałych ich twarzach zajaśniały jakieś ludzkie, łagodne błyski.
— Bądź co bądź, pamiętają o nas. Są jeszcze na świecie tym wśród Jakutów dobrzy ludzie! — westchnął do Tunguza podobny, długowłosy mężczyzna. Ba! Nawet o tobie, Byterchaj, nie zapomnieli... Patrz, przysłali ci koszulinę... zupełnie dobrą koszulinę przysłali ci — dodał, wyciągając, z pakunków kusą dziecięcą koszulkę perkalową. Podał ją z dobrotliwym uśmiechem nagiej, chudej, ruchliwej jak małpeczka dziewczynce.
— Dawaj! to dla mnie! — krzyknęła wysoka kobieta i odzież mu z rąk wyrwała.