Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/122

Ta strona została przepisana.

— Naczynie przedziurawisz!... Dawaj!
Dziecko z przerażeniem wyciągnęło ku niej chude, gnące się pod ciężarem misy rączęta i uciekło pod obronę Prąda.
Z pośród nowin z szerszej widowni największe wrażenie wywarło opowiadanie o »pani, co przyjechała zdala, z południa we sto koni«...
— A taka była wielka pani, że dla niej osobne drogi rąbali, wśród tajgi, osobne mosty na rzeczułkach budowali, bo po starych ona jeździć nie mogła... Od samej cesarzowej jechała, a wszędzie dotrzeć powinna była... Tylko tu nie mogła, gdyż ją bardzo komary skąsały. Pytała chorych o zioła do uzdrowienia.
— Jakie uzdrowienie! Śmierć nasze uzdrowienie! — jęknęli zgodnie Sałbanowie.
Więc z powodu tego ziela mieli wybudować dom z żelaznemi oknami...
— Więzienie! — poprawił Prąd.
— I posadzić tam wszystkich chorych z całego kraju...
— Ocho!... ho... Gdzie zaś im taki dom wybudować... Nas dużo. Tutaj naprzykład nas siedmioro, w Borskim ułusie też są, we wschodnich ziemiach i w północnych ułusach też są... Wiadomo, gdzie jest ryba tam są trędowaci. Nieomal połowa Jakuckiego kraju rybą się żywi... Więc jak? Wszystkich posadzą?! Kto z Jakutów wie, co z nim będzie za rok?... Przecież i myśmy