byli zdrowi, radośni i do czasu nikt z nas nie wiedział, że truciznę w sobie nosi!...
— Chyba, że cesarz każe z powodu tego ziela! Ale co my winni, co my winni?
— Lepiej niechby odrazu zabili. Co po życiu, kiedy siedzieć trzeba w pudle, w ogrodzeniu. Ani świata zobaczyć... ani słońca... Zima i wiosna jednaka... Sieci zarzucać, ptaki łapać, trawy zbierać... zawsze to niby jak inni... pochlebne jest!... Powiadasz, że dadzą wszystko co trzeba! Co oni tam dadzą? Więcej dać, niż teraz, nie dadzą, bo nie mogą, nie mają... Ale teraz, to choć człowiek własnym przemysłem, zachodem dopełni, a wtedy... za żelaznemi kratami...
Wszyscy zgodnie biadali i oburzali się.
— Napewno ten łapownik wójt wymyślił! — wybuchnął Prąd.
— Cicho! nie gadaj za dużo po próżnicy! — wstrzymał go Grzegorz.
— Co mi zrobią!? Hę?! Niech przyjdą tu, niech sprowadzą wojsko całe...
— My im wszystkim mordy krwią posmarujemy! — rozśmiała się Mergeń — Gdy wszyscy będą chorzy, to i nam będzie lepiej, bo wszyscy będą równi!
Prąd umilkł i spojrzał na nią z pod oka.
— Wcale ja nie chcę, żeby wszyscy byli jak my. Niech będą zdrowi, niech im Bóg da... Czy rany moje mniej będą bolały, gdy zabolą innych...
Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/123
Ta strona została przepisana.