Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/130

Ta strona została przepisana.

Możemy długo jeszcze żyć... Potom przyszła.. A śmierć i starość zawsze jednakowa, czy w trądzie, czy w zdrowiu... Zawsze jest niby trąd — szeptała, zaglądając mu w twarz jeszcze zdrową, lecz już pocentkowaną błękitnemi plamkami. Nic nie odrzekł pogrążony w zwykłą senną obojętność.
Trzaskanie ognia i jęki Sałbana dźwięczały jednostajnie jak cykanie zegara, a w przeciwnym kącie Byterchaj szeptała cichutko, nie głośniej od świerszcza, do ucha Prądowi.
— Prądzie, jak to bywa święto?... Co to wtedy robią ludzie? od czego się śmieją?... Opowiedz, Prądzie, mój srebrny, mój dobry... Dziś tak cicho, nikt nic nie mówi... Serce stuka... Jest tak ciężko, tak nudno...
— Milcz mała... Czego ci może być ciężko i nudno? Czyś co innego widziała? Nam nudno, bo każdy swoje wspomina... Rozmaite są święta! Są święta... kiedy się nic nie robi ale odziewa się i je jak zwykle. Są święta, kiedy się je lepszą strawę i odziewa w trochę lepszą odzież i są takie duże święta, kiedy, jak na weselu, każdy odziewa się w co ma najlepszego, a je się, ile żołądek pomieści... Wtedy się ma wesołe myśli!
— Prądzie, to może ja dzisiaj włożę chustkę którąś mi podarował?...
— Ee! Nie, dziś święto małe... Chustkę zo-