Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/131

Ta strona została przepisana.

staw na wielkie święto jak Wielkanoc, albo na Mikołę, a dziś... — Umilkł i okrył połą swego łachmana nagie plecy dziewczątka.
— Źle zrobiła Mergeń, że zabrała ci koszulinę...
— Ach, nie mów, Prądzie, zaraz mi łzy z oczów płyną. Nigdy nie miałam koszuli... Anka obiecała mi, że może uszyje... Anka dobra... Poco ona przyszła?...
— Ech, tak przyszła... przez głupotę, a teraz już wrócić nie może... Bo my Byterchaj, jesteśmy przeklęci...
— Przeklęci?... Przez kogo?...
— A tak! Lata po powietrzu, w wodzie pływa, w pokarmie siedzi taka zaraza i jak rdza spada na ludzi... Człowiek nie wie, wesoły, bawi się... Oj, bawi!... Nieraz mróz trzeszczy na dworze... Dziewczęta, chłopcy na wyścigi biegają, a kto kogo złapie, to w usta może pocałować... Nazywa się to »z zamkniętemi oczyma«, gdyż kiedy całuje, to oczy zamyka... Albo konie z tabunu przypędzą... Albo tańce... biorą się za ręce i kręcą ładnie w kółko, pieśni śpiewają, a przy zmianie też mogą się w usta całować...
— Poco całować?!
— Głupia jesteś, mała jesteś... Wyrośniesz duża...
— Ciebie tylko, Prądzie, zawsze całować będę... Sałban i Kutujachsyt brzydko pachną