i są straszni... Mergeń boje się... Grzegórz i Anka nawet na mnie nie patrzą... Tylko ty Prądzie... Tylko ciebie kocham...
— Ee... Niemądra jesteś... Do tego czasu stanę się pewno jak Sałban, a może gorzej... Poczekaj, może i tobie kogo Bóg przyśle...
— I on strzeli, i strzała wpadnie do komina... On wejdzie do jurty, żeby ją zabrać... I zobaczy mnie, zachwyci się, zemdleje; potem ożyje, zakocha się, wyskoczy, siądzie na koń i przyjedzie i powie rodzicom: widziałem dziewczynę, brwi jak sobole, oczy jak dwa ptaszki czarne, co złotemi migają skrzydłami, usta jak motyle, co czerwonemi migają skrzydłami... Gdy mówi, to po szyi białej przelatuje niby biała czajka, gdy rusza się, to płynie niby srebrzysta czajka... Poprzez odzież białą prześwieca ciało księżycowe, poprzez odzież przejrzystą prześwieca ciało ukochane...
Prąd śmiał się.
— Dobrze wszystko pamiętasz, dziewczyno!
— Tak pamiętam, tak pamiętam... kiedy oczy zamknę, zaraz widzę...
— Doprawdy, ludzie, i my zróbmy sobie dziś święto! — rzekł nagle głośno Prąd i powstał z ławy.
— Zróbmy, zróbmy! — podtrzymała go Anka też podchodząc do ognia. — Smutno coś, bar-
Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/132
Ta strona została przepisana.