Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/135

Ta strona została przepisana.

do kogo podobny? Zanieś mu, pokaż mu!... Ale on teraz nawet, nie ciekawy... Anko, biedne my kobiety. Wszędzie... niema kąta, gdziebyśmy się schronić mogły przed losem naszym... Cóż on milczy? Nie zajrzy nawet? On teraz ma ciebie młodą, świeżą. Będziesz dla niego pracować i cierpieć... Nie wierz mu!... Nie wierz nikomu na świecie... Sobie tylko wierzyć, można, bo sobie tylko człowiek dobrze życzy... Miałam męża, wziął mnie od rodziców pieszczoną i hożą... Dobrze nam było, pracowałam, kochałam go, ale dzieci nie miałam... Cóżem była winna?... Znienawidził mnie jednak... »Zostanę — mówił przez ciebie jak słup opalony, jak ten pień bez sęków, wygaśnie ognisko moje, wyludni się miejsce moje«... Cóżem była winna?!... Bóg nie dawał!... Znienawidził mnie, inną znalazł sobie kobietę, a mnie bił, katował, głodem morzył, żebym umarła, a gdy się to nie stało... Odwiózł mnie tutaj, do tego żywego piekła, skąd nikt nie wraca!... Mógł mnie przecież wypędzić, ale bał się, że będzie musiał zwrócić mój dobytek, że mu drugiej nie dadzą zaślubić żony. Więc powiedział, żem chora i wywiózł mnie tutaj... Wywiózł mnie tutaj... Wywiózł mnie tutaj...
Gorzko, i długo szlochała.
— Daj dziecko! Spowinęłaś go!? — rzekła wreszcie, gdy uspokoiła się trochę.