Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/140

Ta strona została przepisana.


IV.

— Słyszysz stara: dziś w nocy odpadły mi ostatnie palce u rąk. Będziesz musiała karmić mnie jak małe dziecko!... jęczał Sałban.
— A! będę! Albo nie robiłam tego? Co ci po palcach... Ledwie wisiały... Nie martw się... pocieszała go Kutujachsyt.
— To prawda, że były do niczego, ale zawsze, żal mi patrzeć na nie, gdy leżą na ziemi. Wrzuć je do ognia...
— Jeszcze czego, swąd będzie i ognia zanieczyszczenie... Z ogniem nie żartujcie — burknął Grzegórz.
— O ręce moje, ręce silne... Jestem teraz jak drzewo osmalone piorunem! Pamiętasz Kutujachsyt, jak kosiliśmy trawy w naszej ziemi? Ktoby pomyślał, że tu skończę... Droga mej kosy była najszerszą w okolicy... Pamiętasz stara, jak było nam dobrze?! Przychodzili sąsiedzi, znosili wieści rozmaite... Teraz noc czarna zakryła źrenice nasze... Dwie córki, dwóch sy-