Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/148

Ta strona została przepisana.

razem zerwała się i wyszła z kąta. Roznieciła ogień, potem podeszła do Jakuta i schwyciła go za ramię.
— Wstawaj!
Prąd leżał zupełnie bezwładny.
— Doprawdy, pomarli. Trzeba będzie samej za tych obwiesiów robić! Zupełnie stary zarazi powietrze!...
Zrzuciła resztki odzieży i naga, straszna, z chudemi, obwisłemi piersiami i rozpuszczonymi po plecach włosami, krokiem skradającej się wilczycy, podeszła do trupa. Zajrzała mu w twarz i wzdrygnęła się, ale natychmiast w oczach jej zamigotał gniew i nienawiść.
— I ja muszę zostać taką!...
Uderzeniem nogi zrzuciła ciało z ławy i sprobowała go powlec, ale członki, za które ciągnęła, obrywały się. Wtedy wybrała z kupy drew dwa grube sęki i z ich pomocą jęła popychać przed sobą ciało jak kupę śmieci. Zatrzymała się pod progiem, straszny zaduch pędzony w głąb izby przewiewem powietrza zamroczył ją. Podeszła do ognia i wlazłszy na kupę popiołu, grzała zziębłe kolana.
— Prądzie!... Grzegorzu!... Przeklęci zgnilce, czyż doprawdy nie wstaniecie wyrzucić waszego rodzica?... Pomóżcie, nie dam sobie rady... To nie moja przecie robota!...
Nikt nie odpowiadał. Zebrała resztki sił, za-