Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/149

Ta strona została przepisana.

wiązała nos i usta chustką, schwyciła trupa oburącz i zaczęła przewalać przez wysoki próg. Było to niełatwo, zawiędłe, bezwładne ciało co chwila wymykało się, obsuwało, zaczepiało o odrzwia.
Już teraz napewno zarażę się — myślała, czując wilgotne jego dotknięcia na piersiach. Zimne powietrze prześwietlone księżycem, buchało na nią jak wodospad z lodu. Ledwie uporała się z trudną robotą. Drzwi zatrzasnęła pospiesznie i wróciła do ognia. Dygotała od wzruszenia i zimna, jak osina wstrząsana burzą.
— Trzeba się umyć, a toć umrę od samego zapachu...
Roztopiła lodu w kociołku i umyła się. Potem zaczęła błąkać się po jurcie jak wiedźma, szukając jedzenia. Dziecię kwiliło żałośnie. Obejrzała odzież Anki, wybrała co lepsze i ubrała się. Przetrząsnęła łachmany Prąda, zabrała mu nóż. Koło Grzegorza chwilę stała w zamyśleniu, ale nie ruszyła go. Wróciła do ognia, który dopalał się i słabo migotał. Dziecię wciąż kwiliło; słaby oddech ludzi dobiegał z różnych kątów i sprawiał wrażenie niezmiernie cichego pochodu. Chwilami wydawało się Mergeń, że istotnie ktoś z daleka ku nim idzie. Otworzyła drzwi i nasłuchiwała, lecz tam daleko nic słychać nie było i nic widać prócz blasku miesiąca i śniegów. Z tyłu za nią płakało dziecko, a u stóp jej le-