drop rozpostarłszy loty, biegł równym stepem. Mijałem góry, lasy, wsie... przepływałem na promach i łodziach rzeki... poznałem niezliczoną moc stacyi pocztowych, niby paciorki w równych odstępach tkwiących wzdłuż brzegów bladożółtej wstęgi gościńca. Lecz wszystko to ślizgało się po wierzchu mej świadomości, zajętej mglistą, ale bardzo ważną robotą.
Ach znam to wszystko i mam tego dosyć! — mówiły moje oczy znękane.
Przyjaźnie spoglądałem tylko na słupy wiorstowe.
Pierwszą rzeczą, która oddziałała na mnie niby iskra elektryczna i zmusiła zwrócić baczniejszą uwagę na świat zewnętrzny, był plant kolei żelaznej, widok szyn, lokomotywy, która wyrzucając kłęby pary i dymu, sapiąc i dudniąc, przemknęła przed naszym powozem, wlokąc za sobą szereg pustych wagonów.
— Co panu? — spytał mnie wypadkowy towarzysz podróży. — Czy pan nigdy nie widział kolei żelaznej?
— Owszem, widziałem...
Bardzo byłem zadowolony, że nie oczekując końca zaczął sam mówić i objaśniać mi wszystko uprzejmie.
— Oto budka! A tam — weksel... To są słupy telegraficzne... Ten człowiek, co tam stoi, to pewnie stróż... Czy nieprawda, że podobny do
Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/15
Ta strona została przepisana.