głosy. Uciekała szczęśliwie wesoła, rozmyślając, czy psy zaszczekają za nią, czy nie?
Gdy nad ranem wróciła do domu, trędowaci skupieni koło ognia, spotkali ją wybuchem radości.
— Wróciłaś Mergeń i może co przyniosłaś?
Potrząsnęła głową, zrzuciła odzież zaśnieżoną i wzięła płaczące dziecko z rąk Anki.
— Nic nie znalazłam... Jutro...
Ale i nazajutrz nie znalazła nic: wróciła późno, w biały już dzień z przestrzeloną nogą.
Nie pytali ją o nic, gdy w posępnem milczeniu opatrywała ranę, nie żądając niczyjej pomocy. W nocy napadła ją gorączka. Jej jęki zamieniły się zwolna w okropny podobny do wycia śpiew, któremu nagle zawtórowały wycia wilków, szarpiących za drzwiami trup Sałbana. I ten chór okropny nie milknął już, tylko przycichał, stawał się mniej lub więcej wyraźny... Okropne przekleństwa, sprośne wyrazy leciały z kąta Mergeń zmieszane ze skomleniem psów, rykiem bydła, rżeniem i kwikiem... Chorzy przestali wierzyć, że to ryczy kobieta... W ciemnościach zamajaczyły mary potwornych postaci bogów moru i nieszczęścia...
— Przyszli, przyszli... naigrawać się z niedoli naszej!... Kutujachsyt nie wytrwała i też zaczęła wyć i skomleć... Grzegorz i Anka czuli jak spazmy chwytają ich za gardło, zmuszają
Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/153
Ta strona została przepisana.