Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/158

Ta strona została przepisana.

pawa ich strachem widok lodowatych jezior, co wciąż jeszcze drzemią martwe, sinobiałe w wątłych objęciach zbudzonej już ziemi. Spieszą się żyć, gdyż lękają się, że wrócić może surowa zima, co przed chwilą zaledwie odeszła. Ocknęły się wreszcie i jeziora. W ich wgłębieniach zebrało się dosyć wody, żeby spłynąwszy pod lodowe pokrywy, unieść je ruchem podobnym do głębokiego westchnienia. Dokoła lodów potworzyły się natychmiast szerokie zabrzeża, w których wiatr, burząc wodę, szczerbił zapomocą niej i kruszył zmurszałe kier brzegi. Ryba wesoło zapluskała w przeręblach i często, gdy po gorącym dniu różowe zorze kładły cichą poświatę na czarne wody, widać było na ich powierzchniach, w drogach wieczornego światła całe szeregi nozdrzy ogromnych szczupaków, co otwarłszy paszcze, nieruchomo stały, wciągając wonne, ożywcze powietrze do oskrzeli, zmęczonych stęchłym zaduchem zimowych odmętów. W dnie ciche kręgi rybich igraszek nieustannie poruszały wodę.
Prąd smolił na brzegu jeziora pierogę. Wodził żwawo rozgrzanem żelazem po szwach usypanych miałem z twardej żywicy modrzewiowej. Lekki wietrzyk daleko roznosił słodki jej aromat. U ognia siedziała Byterchaj z wiankiem żółtych, podbiegunowych sasanek na głowie. Innej odzieży nie miała. Wsparła łokcie