Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/174

Ta strona została przepisana.

— Gdzie niedźwiedź!?
— A no rybę nam z buczy wyciąga. Stoi na mostku ogromny, jak chmura i majdruje... Aby nam tylko pali nie powywracał...
— Co nam po nich!? Teraz, skoro trafił... To to samo, co gdybyśmy nie mieli przegrody... Przepadła nasza robota!... — biadał Grzegorz.
— Przepadła nasza robota!... — powtórzyły żałośnie Anka i Kutujachsyt.
— Będzie pilnował, nie puści, a co gorsze, że i do jurty, do spiżarni przyjdzie!... Teraz głodne są... korzonków niema, jagód niema... małe kaczęta, kuropatwy i zające jeszcze nie urosły... Będzie pilnował naszej ryby, skoro raz ją wziął...
W wielkiej trwodze przesiedzieli dzień cały w izbie, paląc ogień. Mała często wychodziła przed próg i wracała z szeptem radosnym:
— Nie idzie, nie słychać...
— Czy aby nie zjadł Mergeń... — westchnęła Kutujachsyt. — Łatwo zjeść niedźwiedziowi samotną kobietę...
— Niechby nie uciekała! — oburzył się Prąd. — Ale zawsze szkoda, bo dobra z niej byłaby robotnica.
— Co jej zrobi? W nocy ogień palić będzie, a we dnie nie przyjdzie. Mergeń ma łódź, ma sieci... to zupełnie co innego...
— Ba! Gdybyśmy mieli łódź, toby też można było podjechać z daleka, zobaczyć. Pływa on, bo