Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/185

Ta strona została przepisana.

odemnie, broni nie mam... Chcesz, zrzucę nawet ubranie, żebyś nie myślał, że co chowam...
Szybko rozpięła kaftan skórzany na piersiach, zrzuciła go i wychyliła się z dymów półnaga. Grzegorz namyślał się. Lecz ona nie czekając na odpowiedź, przeskoczyła zręcznie przez ogień i usiadła obok niego na rozesłanej skórze reniferowej.
— Znów więc jesteśmy razem jak rok temu... Tylko w tym roku patrzaj jaka ja jestem tłusta, Grzegorzu, jakie mam ciało krwią nabrzmiałe...
Schwyciła go za rękę i przyłożyła do wypukłych swych piersi.
— Ryby mam w bród. Pozabierałam sieci i u innych... Nietylko wam psocę... Co mi z tego? Wy jesteście jak robaki. Wam psociłam, bo chciałam, żebyś przyszedł... Dokuczyło mi żyć z wami, patrzeć na rany wasze, słuchać jęczenia... Grzegorzu, tyś jeszcze zdrów, ciało masz całe... Dobrzeby nam było razem, postawilibyśmy sobie dom okrągły, ziemią krytą urasę... Siedziałbyś w chłodzie, a jabym znosiła zdobycz... Znam w okolicy wszystkie ułowy i mnie tam znają... gmina da mi co tylko zechcę... da mi krowy, da mi wszystko, abym tylko przestała chodzić...
— Oj nie!... Prędzej zabiją nas... Gdyby gmina dała ci krowy? Ba! Ale nigdy!... Przecie ty