nia? Czyś zrobił co kiedy z własnej woli? Zawsze krzyczeć na ciebie trzeba: Grzegorzu idź, Grzegorzu zrób... Grzegorzu to twoja robota... Jesteś niby kloc zastygłego lodu... Musiałam cię kochać jakiś jest, bo nikogo tu niema innego, ale Anka... głupia Anka...
Twarz jej wykrzywiła się, oczy wężowego nabrały połysku a usta drgały, odsłaniając białe, ostre zęby. Grzegorz ręce przed siebie wyciągnął:
— Idź już sobie, idź... Ty jeszcze dużego człowieka gotowaś kiedy zabić i zjeść...
Zerwała się i kopnięciem nogi wywróciła kociołek z wieczerzą.
— Gnij, zgnilcze przeklęty! od jutra zacznij! Pamiętajcie: już ja wam teraz nie przepuszczę... A kiedy wyzdychacie wszyscy... kiedy was nie stanie, złapię sobie jakiego chłopca... ukradnę! Choć małego, wyhoduję... Młoda jeszcze jestem... Myślisz trupie przebrzydły, żeś skarb! Dlatego, że obłąkana wiedźma, kobieta, której nikt nie chciał, przyleciała do ciebie, to ci się zaraz w głowie przewraca... Zgiń... przepadnij! Wygubię was wszystkich, żeby z wami znikło i przekleństwo wasze... Wtedy pójdę sobie daleko stąd... Nikt nie zmusi mnie żyć w zatrutem miejscu! Zgińcie... niech się wam poskręcają z głodu wnętrzności, żebyście ułaknęli starej Kutujachsyt, żebyście zgnite jej mięso jedli jak
Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/187
Ta strona została przepisana.