chore nogi i te jej zawadzają! — krzyczał rozgniewany.
— Nie, sam już więcej nie pójdę!... Mam dość tego... Chyba że z Anką, jeżeli ty Grzegorzu nie chcesz...
Jakut uniósł się na pościeli i spojrzał nań podejrzliwie.
— Chce, to niech idzie. Jestem chory — rzekł na pozór obojętnie.
— Już wolę pójść do gminy. Pójdę skoro wiatr zawieje... — pospiesznie zagadała młoda kobieta.
— Idź, Anko, idź! — krzyknął z ożywieniem Prąd — o sieci proś, o łódkę proś...
— Opowiedz gminie wszystko. Niech widzi, że giniemy, że zabić nas chce wiedźma jęknęła Kutujachsyt...
— I o krowy proś — dodał Grzegorz. — Muszą dać, nasze są przecie, własne przecie. Inaczej powiedz, wszyscy po nie przyjdziemy...
— Gdy będziemy mieli sieci i łódkę — ciągnął Prąd — to już znajdę taki kąt wśród jezior, że ta piekielnica dyabła zje, nim je odszuka... Głowę za to daję... Niech się wścieknie, niech nogi sobie poobtrąca, a przekona się, że są od niej mędrsi... Ho... ho... Bo co chłop, to zawsze chłop, a nie baba! Z sieciami i z łódką zupełnie inne będzie gadanie... Płynę sobie gdzie chcę... rzucam sobie, gdzie wolę...
Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/192
Ta strona została przepisana.