Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/198

Ta strona została przepisana.

— Sama boję się dziecko, moje, ale tam za nami śmierć... Aby przed wieczorem dobrnąć do tego lasu, co tam czernieje...
— To tam są ludzie?
— Nie wiem. Może i są... Nic nie wiem, dziecko! Tylko serce się we mnie trzepie bez żadnej rozwagi... Nigdy nie chodziłam sama tak daleko. Byłam kobietą, byłam córką zamożnych rodziców, jeździłam na psach, na saniach, albo na koniu..
— I na bykach jeździłaś?
— I na bykach, córuś moja.
— Kiedy będziemy mieli bydło, to i ja będę jeździła na bykach, prawda?
— Będziesz, dziecino, będziesz, ale idź, idź, już...
Las zdawał nie zbliżać się wcale. Szły, szły, a on pozostawał równie drobny i równie mglisty. Miarowy łoskot ogromnego jeziora do szczętu zmącił ich myśli. Chwilami Anka miała ochotę siąść pod te fale i pozwolić się im zalać. Po wątłem, ociężałem obwiśnięciu rąk, po chwiejnym chodzie dziecka odgadywała, że i Byterehaj podziela to uczucie; wtedy zaciskała zęby, przymykała oczy i szybko szła przez nagie moczary, aż zmiana jakaś, podmuch wiatru, samotne drzewo, lub czajka, spłoszona ze zlanej wodą ławicy, wracały jej przytomność.
Mokre, zabłocone, zupełnie wyczerpane do-