w ręku; zdala za nim kupiły się ostrożnie kobiety i dzieci.
— Jakiem prawem przyszłyście tutaj i poco... Wiecie, że wam zabroniono zaczął surowo mężczyzna.
Anka, przez łzy, zmagając wzruszenie, opowiadała powody i swoją historyę.
— Toś ty Anka, toś ty Anka... Ta nieszczęśliwa Anka!? — bąknął ze współczuciem, zbliżył się trochę, zebrał kupkę wiórów i ogień między sobą i mówiącą rozpalił. Wtedy i kobiety i dzieci zbliżyły się...
— Słuchaj: do księcia stąd daleko... Opaczną poszłyście drogą... Nie radzę ci chodzić... Samaj jako rozumna i dobra kobieta, powinnaś ludzi szczędzić, nie rozwłóczyć po świecie nieszczęścia... Powiadasz, żeś zdrowa, ale zawsze... A bo ty wiesz?... Mieszkasz z nimi, jednem powietrzem oddychasz, dotykasz się... W ubraniu ich tchnienie, ich soki niesiesz... Słuchaj, ja ci powiem, ty tu posiedź, a ja pójdę do księcia i przywiozę go... Przyjedzie, bo znowu niema takiego prawa, żeby i was bez pomocy zostawiać.
— Hę... Zawsze to żywe ciało! — zgodziły się kobiety...
— Patrzcie, jaka ta mała chudziutka... Główka jak kwiatuszek, rączki jak trawniki...
— Tylko brzuch duży! — zauważył wyrostek.
— Pewnie od modrzewiowego łyka...
Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/207
Ta strona została przepisana.