— Pewnie, że od łyka... Samo łyko pewnie jedzą! — zgodziła się druga kobieta.
— A ładna dziewuszka! Patrzcie, jakie ma ogromne oczy, jakie rzęsy gęste i wygięte...
— Czyjaś ty?
— Mów! — szepnęła Anka, trącając dziecko w rękę...
— Jam... Prądowa!
— Ha!... ha!... Któż to taki?
— Też trędowaty... Ale to nieprawda. Ona niewiadomo czyja... Nikt nie wie!...
— Biedna! Koszuliny nawet nie ma!
Odjeżdżając stary Jakut kazał je nakarmić. Posypały się datki, kobiety rzucały im chusty, koszule, obuwie, nawet ciepłe rzeczy...
— Włóż, włóż! — krzyczały na Byterchaj, która zachwycona podarowaną jej prawie nową koszulą, nie wiedziała co z nią robić. Nawet mały kilkoletni bęben, podpełzł do ogniska, oddziejącego przybyłe od zebranych Jakutów i rzucił nieszczęśliwym misternie rzeźbione rogate zabawki.
— Aj da, Murun! I on też chce coś podarować... Weź mała, to są krowy.
Byterchaj chciwie schwyciła drewienka i schowała za siebie; oczy jej błyszczały, czuła się wniebowziętą, oczarowaną.
Gdy przyjechał książę, kobieta i dziecko nakarmione, wypoczęte siedziały na tem samem
Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/208
Ta strona została przepisana.