Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/209

Ta strona została przepisana.

miejscu za ogniem i wesoło gawędziły ze zmieniającym się tłumem ciekawych. Lecz widok księcia przypomniał natychmiast Ance porzucone przez nią i znów czekające ją bóle; szczere łzy polały się jej z oczu, gdy zaczęła opowiadać mu wspólną ich niedolę.
— Słyszałem — rzekł surowo książę — skarżyli się rozmaici ludzie, że im nie dajecie spokoju, zabieracie sieci, rabujecie składy...
— To Mergeń!... To nie my! — jęknęła Anka — Ona i nas rabuje...
— Więc jej powiedzcie, że my na nią zrobimy obławę, jak na zwierza... Ona nietylko kradnie i szkody robi... ona mór po świecie roznosi... I wy tu więcej nie chodźcie, nie ważcie się! Dobrze, każę wam dać łódkę i trzy sieci...
— I krowę... moje krowy, które zatrzymał Beznosy...
— Kazałem już mu, żeby oddał... jedną. Mówi, żeś mu dłużna za utrzymanie, za siano, które zjadły przez zimę bydlęta...
— Mój Boże... Toć pracowałam przecie, a za siano jadł mleko i masło od bydląt... Że też ludzie sumienia nie mają!
— Dość! Kazałem, żeby jedną z cielęciem oddał... Powtórzę mu. A teraz zabieraj się. Powiozą was przez jezioro, żebyście nie chodziły dużo między ludźmi. Tędy bliżej!...
Tęgi, posępny Jakut z łodzią i wiosłem cze-