chrapliwe dźwięki, błyskali groźnie podłużnemi, czarnemi jak noc oczami, rozdymali ruchliwe nozdrza ogromnych płaskich nosów, wymachiwali włochatemi pięściami. Wszędzie odsyłali ich na dziób statku. Tam też ludzie stłoczyli się jak śledzie w beczce.
— Gdzie się podziejemy?... Nasz pieniądz pan majtek brał, nasz pieniądz dobry był...
— A dziewajcie się, gdzie chcecie! Nie myśmy brali — odpowiadali majtkowie, przepychając się przez tłum zbity i bezładny.
Wśród tego tłumu jak drobne blaszki odmiennego kruszcu wyróżniały się blade postacie aryjczyków o stalowem spojrzeniu i spokojnych, wstrzemięźliwych ruchach. Lecz i między nimi tylko pijani zachowywali się z godnością wobec majtków i różnych panów.
— Ty, panie majtek, nie szturgaj i nie wymyślaj!... Widzisz bilet?... Bi—let wła—sny o—so—bi—sty... Pijany jestem, ale mam o—so—bi—sty...
Większość była obszarpana, sterana niedolą i drogą, zobojętniała i pokorna. Ale byli i tacy, co jastrzębim wzrokiem przeglądali twarze i rzeczy sąsiadów.
— Oto cały mój kapitał pożywny! — rzekł wesoło jeden z takich, potrząsając w powietrzu małym węzełkiem.
Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/21
Ta strona została przepisana.