Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/219

Ta strona została przepisana.

towniejszego na pozór biegu i rozhukania zatrzymywał się bez żadnego powodu, rozstawiał szeroko pałąkowate nogi, stroszył duże jak łopaty uszy i patrzał szeroko otwartemi ze ździwienia oczami w zupełnie puste miejsce. Musiał tam coś widzieć, lecz Byterchaj daremnie starała się wyśledzić, coby to być mogło. Więc klękała zwykle w takich razach przed przyjacielem na ziemi, zarzucała mu chucie rączki na ruchliwy, gorący kark i całując w mokry pyszczek, mówiła:
— Głupi Bysiu! Nic niema, upewniam cię. Pójdźmy już do jurty, bo wkrótce Anka przypędzi »Łysuchę«!
Przyjaźń ich wzrosła do tego stopnia, że Byterchaj włożyła Bysiowi »na zawsze« do żłoba podarowane jej »przez ludzi« śliczne, rzeźbione, rogate zabawki i gotowa była spać razem z nim w jego kąciku za kominem, gdyby temu nie opierała się Anka:
— Nie trzeba! Nawet w nocy nie będzie miało bydlę spokoju. Jeszcze się zestraszy twego chrapania i sznurem zadusi, albo nogę złamie. Bydlę też musi mieć czas własny.
Byterchaj dobrze wiedziała, co to jest »czas własny«, gdyż nie tak wiele go miała dla siebie. Szczególniej ubyło go z chwilą przybycia Łysuchy. Do obowiązku zamiatania izby, noszenia wody, zbierania chrustu, szczawiu, korzonków,