ich pierogi, drugą, obcą na brzegu. Nie lubiła niespodzianek, więc serce w niej zadrżało. W jurcie u stołu na ławie siedział Prąd i spokojnie gawędził z Kutujachsyt.
— Żyjesz Prądzie?! A myśmy cię pochowali! krzyknęła szczerze uradowana Anka.
— Żyję, Anko, żyję, dzięki Bogu! I przyszedłem was odwiedzić!
— A co się z tobą działo? Gdzie się obracasz? Dlaczego teraz dopiero przyszedłeś... Tyle strachu i niepokoju najedliśmy się z twego powodu!...
— Czasu nie miałem bąkał zmieszany rybak. — Trzeba było korzystać z chwili, rybę łapać, sieci łatać...
— Porzuciłeś nas tak... bez promienia nadziei... bez kęsa...
Prąd gładził podbródek i twarz od jej spojrzenia uchylał.
— Czy ci choć dobrze?
— U was lepiej! — odrzekł wymijająco i kiwnął głową na otwarte drzwi, skąd dolatywał brzęk kosy Grzegorza.
— Skocz, Byterchaj!... zawołaj gospodarza!... Powiedz, że przyszedł Prąd!...
— »Ożyty?!« Co?...
— Ożyty, ożyty! Leć!
Dziewczyna tylko mrugnąć zdążyła znacząco Bysiowi i jak ptak poleciała na łąkę.
Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/224
Ta strona została przepisana.