Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/234

Ta strona została przepisana.

zupełniebym z jurty wygnała. Niema ścieku, niema dziur do wyrzucania nawozu... Wieczna będzie wilgoć i smrody. Niech sobie wybudują oddzielny chlew! Poco ludzi dla bydlęcia gubić?
Anka, usłyszawszy te herezye, aż rękami plasnęła ze zgrozy, ale pomyślawszy, zgodziła się.
— Czepia się!... ale niech ją!... Dobrze, zbudujemy chlew.
Prąd, który się bał awantury, zdziwiony był jej spokojem.
— Ano zbudujemy... Zaraz jutro zacznę z Grzegorzem bale i słupy rąbać...
Grzegórz, którego Anka wtajemniczyła w swój pomysł, ochoczo zabrał się do roboty. W parę dni już stanął szkielet maleńkiej jurty i zaczęli go obstawiać pionowo dylami, a Anka wraz z Byterchaj w miarę postępu roboty obmazywały ściany gliną i obrzucały grubo ziemią aż po szczyt.
Jurteczka miała kominek, parę okienek, podłogę w części wyłożoną dylami, a w części ubitą z gliny. Była tak małą, że krowa wypełniała ją prawie całkowicie. Tylko koło komina u żłobu było nieduże, wązkie miejsce, gdzie można było postawić tapczan na dwoje ludzi. Mergeń wszystko dostrzegła, ale milczała. I ona miała jakieś projekta, związane z wyrzuceniem Anki w czasie ciąży do chlewu. Dach jurty i północną ścianę dla ciepła obrzucono sianem,