Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/238

Ta strona została przepisana.

powiedziałem ci: oto jestem. W snach nocy zjawiać się będę u boku twego, we dnie chodzić będę na jawie za tobą, jak cień...
»Ach! Gdybym siłą swej pieśni mógł wstrzymać wietrzyki, gdybym mógł chmury rozpędzać, lub ochładzać mógł słońca gorąco, ach! obwiewałbym cię, obwiewałbym wciąż!...«
Pieśń tę on nieraz jej śpiewał.
Mergeń otworzyła drzwi gwałtownie. W oświeconej ogniem głębi siedzieli zasłuchani z twarzami wspartemi na dłoniach Prąd i Byterchaj; Anka oczów nie spuszczała z męża. Nikt nie zauważył, że ktoś zagląda do jurty. Tylko krowa zwróciła w stronę Mergeń rogatą głowę i błysnęła ślepiami.
— Prądzie, chodź zaraz! zabrzmiał nagle chrapliwy głos i drżeniem napełnił serca obecnych.
— Czego?
— Chodź! Dość już tego! Mówię, ci, że dość...
— Idź, idź, — wypchnęła go Anka.
— Co się stało? — pytał Prąd, skrobiąc się w głowę, gdy znaleźli się w jurcie i on spojrzał w rozognione oczy kobiety.
— Słowa ludzkiego po całych dniach nie słyszę... Twarzy ludzkiej nie widzę... Tylko jęki umierającej Kutujachsyt!... A wy tam wyprawiacie wesela!... Dość!... Nie pozwolę!... Po dwa razy spijacie herbatę... innym mleka i masła nie