staje... Dość tego! Czy gdy potem nie stanie jedzenia, nie będę musiała własnem, pożywieniem was karmić... Czy teraz nie korzystacie z mego dobytku, z sieci, z łodzi, z naczyń. Czyś ty nie pomagał im siana zbierać i stożyć... chlewa stawiać... a czyś ty nie mój, — powiedz?!
— Twój, ależ twój!... — upewniał ją łagodnie.
— Więc widzisz. Krowa może ich, ale jedząc mleko osobno, objadają nas. Gubią życie nasze dla zachowania swego.... Gdy przyjdzie głód, umrą najpierw wygłodzeni i spracowani. Ty umrzesz, a ja nie chcę, żebyś ty umarł. Niech lepiej oni umierają. Powiedz im, że ja chcę, ja każę, żeby wprowadzili się znów, że inaczej krowę wypędzę, chlew spalę... Żeby się wprowadzili koniecznie!
— Nie, tego im powiedzieć nie mogę. Nie zechcą słuchać... Wolni ludzie!...
— Dobrze! Nie gadaj, to ich zaraz spalę!...
Schwyciła głownię.
— Ależ powiem, powiem!... O jej, kobieto! Jutro powiem, uspokój się!... Choć Anka pewnie się nie zgodzi. Krowa jej własna... Przedtem męża jej zabrać chciałaś, teraz krowę... Myślałem już; żeś się poprawiła...
Rozśmiała się i odepchnęła go. Do jurty lękliwie wsunęła się Byterchaj.
— Głupiś. Zobaczymy jutro, co zaśpiewa twoja piękna lala.
Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/239
Ta strona została przepisana.