Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/242

Ta strona została przepisana.

towne do drzwi dobijanie i... okropny, nieludzki krzyk:
— Ratunku!... Gore!... Otwórzcie!...
Prąd, Byterchaj, nawet Kutujachsyt wypadli na krzyk ten z jurty. — »Gdzie pali się, gdzie pali!« — powtarzali bezmyślnie, choć tuż przed nimi stała kupa płomieni, we wnętrzu której kotłowały się głosy nieludzkie bólu i rozpaczy, przejmujący ryk bydląt, szamotanie się mocujących ciał. Prąd dostrzegł nareszcie przywalone drzwi, rzucił się i choć płomienie jak węże chwytały go żądłami za ręce, za nagie ramiona, odwalił pień i drzwi otworzył. W tejże chwili wyjrzała stamtąd rogata głowa Łysuchy, ale bydlę nie mogło już wyjść, upadło i zamknęło sobą otwór. Prąd próbował ją wyciągnąć, szarpał, bił, lecz biedne zwierzę wstać nie mogło, trzęsło się tylko i ryczało. Ostatnim wysiłkiem rozpaczy zerwało się, jakby uderzone z tyłu, na kolana i piersią uderzyło we framugę drzwi. Cała nadpalona już ściana zatrzęsła się, belki jej wyleciały i przywaliły Prąda oraz krowę stosem płonących głowni. Nogi nieszczęśliwego, poranione, biedne nogi widać było z pod skrzyżowanych na nim dyli. Silił się oprzeć na nich i wyrwać z okropnego potrzasku. Mergeń doskoczyła i zapominając o własnem niebezpieczeństwie, zaczęła rozrzucać płonący budulec.
Nagle za mocniejszym wichru powiewem