Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/246

Ta strona została skorygowana.

dokoła jurty i kłapał po trawach. Wreszcie skoczył niezgrabnie na dach, który zatrzeszczał pod jego ciężarem... Drapanie, szmer zlatującej ziemi, wreszcie ruch dyli pułapu wskazywały, że kopie... Po niejakim czasie okrąglaki rozsunęły się i zwaliły z wielkim hałasem i w jasnym otworze ukazała się głowa z krwawemi ślepiami.
Zwierz zajrzał i spuścił się tyłem do wnętrza. Tu stanął, otrząsnął się z kurzu, wyciągnął nos, zawęszył i poszedł wprost do łoża Kutujachsyt... Ale... po drodze spojrzenie jego spotkało się z błyszczącemi jak karbunkuł oczami Byterchaj...
Zerwał się na tylne łapy, zacharczał i dysząc coraz wścieklej, plwając i kłapiąc zębami, szedł ku niej najeżony, straszny... Dziewczynka nie ruszała się, nie krzyczała i nawet nie wydala jęku, gdy chude jej ciałko przycisnął łapą do ławy...

Śniegi zasypały zamarzłe jeziora, rzadkie lasy i ubogą ziemię. Potężny mróz skuł wszystko na twardy kryształ.
Gmina dowiedziawszy się od myśliwców, że nie widać dymów z jurty trędowatych, posłała umyślnego, aby się przekonać, czy istotnie Bóg zdjął z niej »przekleństwo«. Jakut długo krzyczał bez skutku, wreszcie dzidą drzwi podważył... Dostrzegł wyłamany dach i domyślił się.