Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/57

Ta strona została przepisana.

Ale myślę... jak dobrze sosnom. Żyją spokojnie, nikogo nie krzywdzą, niczego nie pragną, szumią, potem padają na tem samem miejscu i umierają...
Chciałem opowiedzieć bajeczkę o zduszonych odroślach, o straconych pędach, o drwalu, o żydzie, ale... wolę, że ludzie mają iluzye.


∗             ∗

Dostaliśmy pozwolenie na zwiedzenie zwierzyńca i pewnego dnia wybraliśmy się oglądać żubry. Zwierzyniec ma szerokości dwie wiorsty i sześć długości. Prosta, szeroka, pięknie utrzymana droga przecina go przez środek, idąc od frontowej bramy myśliwskiego pałacyku do wrót wychodzących na wieś Budy. Przez te wrota weszliśmy do wnętrza. Zwierzyniec przedstawia się, jak rozległy, wiekowy park. Są tam sosny i świerki, bardzo duże i bardzo stare, ale przeważa »czarnolas«, królują wielkie, rozłożyste dęby. Nie widać nigdzie wykrotów, zwałów, niema opadłej posuszy, zgrzybiałych parszaków, umarłych drzew. Wszystko zebrano, podcięte, starannie ułożone w kupy i sągi. Wszędzie rośnie wysoka, gęsta, równa, jakby posiana, trawa. Po urokach wolnej puszczy, przechadzka tutaj wydała nam się mało zajmującą. W oczekiwaniu strzelca, który miał nam pokazać żubry,