wieczór był pogodny, więc zaczęli się z przyźb ku nam kierować; musiałem jednak przerwać przyjemną pogawędkę, gdyż w domu czekano na rezultaty mojej wyprawy do żyda, ostatniej nadziei w naszych podróżniczych kłopotach. Nie mieliśmy zapałek, nie wzięliśmy świec, nie starczyło nam chleba. Zjedliśmy już cały zapas jaj i masła u naszej gospodyni. Lecz Białorusin i o żydzie nakłamał: ten wcale nie okazał się żydem. Święcił wprawdzie szabas i nosił »cyces«, ale zastałem go przy chłopskiej robocie — zwoził drzewo; miał figurę i ruchy włościanina, namulone ręce oraz poczciwe i niebieskie oczy. Był kowalem, nic nie kupował i nic nie sprzedawał. W ciągu kilkudniowych stosunków ani razu mię nie oszukał. Wyznaję jednak, że wówczas wracając do moich pań z próżnemi rękami, żałowałem nieobecności klasycznego żyda. Musiałem udać się osobiście po zapałki do pani stróżowej, po kurę — do pani strzelcowej, po jaja do sąsiadki Wołodkiewiczowej i tylko bułki zgodziła się wspaniałomyślnie upiec kowalowa Ruchla.
Wiecznie jednak tak trwać nie mogło. Po wyczerpaniu bogactw wioskowych, po spaleniu wszystkich zapałek i papierosów, w braku sklepiku trzeba było myśleć o odwrocie. Ale przedtem postanowiliśmy nająć na cały dzień furmankę i objechać puszczę, gdzie się da.
Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/65
Ta strona została przepisana.