Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/73

Ta strona została przepisana.

a naprzeciw półkolan stoi ściana lasu. W chwili, gdyśmy się wdarli na wzgórek, zachodzące słońce przeświecało przez ciemny, wysoki ten bór.
Tu król Batur, kiedy polował, obozem stawał. Co?! Umiał wybrać!? Starzy ludzie powiadają, że przedtem miejsce to łyse było i widać było daleko bór i drogę, a wkoło dołem stłał się las, jak woda...
Istotnie: ani drzewa, ani podłoże na pagórku nie miały charakteru odwiecznej puszczy. Wystawiam sobie, że było ładnie, gdy na jasnych jego stokach bieliły się rozbite namioty, błyszczały ognie, rycerscy ludzie w futrzanych kołpakach, w myśliwskich kaftanach, wypoczywali po łowach, a dokoła stłał się las »jak woda« i pogodny dzień zamierał nad nim.
Z powrotem pojechaliśmy »królewskim« gościńcem i zaraz niedaleko zdarzył się nam mały wypadek. Spotkaliśmy dwóch ludzi w kałamaszce. Przyjrzeli nam się uważnie i minęli w milczeniu. Marcin brwi zmarszczył, wąsy nastroszył i zaciął biczem konie.
— Co się stało?
— Ee!... Bo... nie lubię! Skrzywdził mię jeden z nich. Córkę miałem, to mi ją schapił i wywiózł gdzieś... na środek ziemi. Pisuje czasem i niby niezgorzej się ma, ale cóż: dla nas przepadła. Niby siekierą rękę odciął! Aj, panie, jak wspomnę, serce palić zaczyna. A taka była