Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/74

Ta strona została przepisana.

dziewczyna przypodobna, przypochlebna, ślachetna, staranna... Od mieszczanów z Bielska, z Narewki i od swoich gospodarzy spokoju nie miałem, zasyłali wciąż swatów; daj i daj! A ona nie i nie!... Bo się już w tę porę zładowała z tym... Ba, gdybym ja wiedział... Ale zmiarkowałem już po czasie. Już kochali się, jak to młodzi... Tak mi żal było dziewczyny, jakby mię kto nożem pchnął...
Umilkł i nie odzywał się do samego domu. Daremnie panie śpiewały piosenki, które lubił, daremnie zagadywały doń, odpowiadał krótko i twarz od nas odwracał.
Ostatni raz tego wieczoru poszliśmy pobłądzić, pożegnać się z puszczą. Wróciliśmy późno, gdy zmrok już zmieszał pnie, zakrył luki i zagroził wcale nie wypuścić nas z lasu. Wioska spała owiana delikatną mgłą miesięcznej nocy. Gdzieniegdzie w okienkach błyskały wszakże czerwone światełka, a u jednego z na uboczu stojących domków spłoszyliśmy ludzką parę. Chłopiec i dziewczyna stali za węglem i, trzymając się za ręce, patrzyli na łany łagodnie kołyszącego się żyta. Dziewczyna widać do snu się już kładła, gdy ją wywołało pukanie, gdyż była tylko w wełniaku i białej koszuli bez fartucha, kaftana i chusty. Dostrzegłszy nas, cofnęła się wstydliwie, przytrzymując rozpuszczone po