Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/75

Ta strona została przepisana.

plecach włosy. Chłopak zmierzył nas błyszczącem spojrzeniem.
W domu gospodarstwo czekali na nas z kolacyą.
— Jutro jedziecie i pewnie nigdy już nie wrócicie?! — pytała gospodyni. A my tak do was przywykli... Moja Wikta to i spać nie chciała. Wciąż pyta: a czy, mamo, oni jutro aby do miejsca dojadą?... A czy aby będą mieli gdzie nocować... A dlaczego, mamo, te panny po trzy na siebie wkładają spódnice?... Nie dziwota — dziecko! Ja sama pierwszy raz widzę polskie kobiety... Jeżdżali tu panowie, ale zawsze mężczyźni... Ziemlemiery, inżeniery... Nawet chałupę u nas najmowali... Przyjeżdżajcie jeszcze, jeśli zdarzy się ochota... prosiemy!...
Znowu umówiliśmy się z Marcinem, że nas odwiezie na stacyę. Po drodze do Hajnówki zatrzymaliśmy się obejrzeć kapliczkę, gdzie ukazał się u źródła cudowny obraz Matki Boskiej.
— Co tu przedtem było kijów, kulów, różnych rzeczy, zostawianych dla pamięci... — prawił Marcin. — Teraz siła zmalała, wody ubyło. Tylko zostało, co muchów i komarów tu, jak i przedtem nie bywa!
Dokoła bagnistego źródełka rósł ciemny, świerkowy gaj. Z drogi dostać się doń można było po haci kładzionej z okrąglaków. Nad samem źródełkiem postawiony był prosty, drew-