Zsunął na bakier czapkę filcową i poprawił rozczochrane blond wąsy.
— A któż tu tę drogę zbudował? Patrz: pochyłość ścięta, skała podciosana... Niezła pewnie musiała być kiedyś droga!
— Powiadają, że była... Niby to ich być miała — wyrzekł niechętnie — czer-kie-ska. Są tutaj, niedaleko w lesie i resztki aułu... Owoców... orzechów zostało po nich... I to też po nich!...
Potrącił nogą małe, blade jabłuszko, które stoczyło się widocznie z pochyłości na drogę. Podniosłem głowę i zobaczyłem wśród zieleni drzewo wysokie, smukłe, jak świeca, od szczytu do podstawy pokryte czadrą dzikiego wina; do naszej jabłoni zupełnie niepodobne, ale obwieszone złotym, dobrze mi znanym owocem.
— Jeśli pan chce, to pójdziemy i auł obejrzeć... To tu po drodze... niedaleko. Zobaczy tam pan naszą »łyczę«...[1]. Prawdziwa śliwka... ogrodowa śliwka... — mówił z ożywieniem. Tylko niedźwiedź połamał trochę gałęzie. Zawsze jednak i w kolonii, i my, uzbieraliśmy sporo i nasuszyli... Jabłka zbieramy także... dla napoju! A tych jabłek w lesie moc nieprzebrana. Powiadają, każdy Czerkies musiał choć je-
- ↑ »Ałycza« — skrócone »łycza« — gatunek śliwek krajowych.