zaszczepim... Będzie sad nielada... Ja sądzę, że tu można zaprowadzić, co zechcesz... Chmerecze wyrąbać, lasy wykarczować, pola zaorać, jak strzelić, założyć ogrody, a na stokach winnice... Ludzież wszystko robią!... Na przyszły rok planty pod winny krzew bić zaczniemy... Wołów kupimy, krzaki zaorzemy... Stanie wieś z tysiąca dymów... śpiewy, tańce, wesołość! To lubię!... Postawimy »Dom Boży«, urządzimy szkołę... Doprawdy! Niech tylko nas zatwierdzą... A wówczas zaraz ogólne zebranie, które zabroni surowo mnie i Tomaszowi chodzić do szynku w stanicy... I będzie, jak należy... do żony napiszę: nie bądź głupia, wracaj, bo inaczej wydziedziczę ciebie i dzieci — na wieki wieków!...
Mówiłby jeszcze pewnie długo, ale zjedliśmy już wszystko, więc Chwedor z gospodynią spoglądali zakłopotani na puste talerze. Słońce tymczasem stanęło już w zenicie — i zaczynało przypiekać.
— A co? pójdziemy do Greków?
— Chodźmy!
Szymon wstał żwawo, ja broń zarzuciłem na ramię i ruszyliśmy w dół, do wąwozu, gdzie płynęła rzeczka.
— Mamy mniej stromy zjazd dla wozów, ale dalej. Chciałem wam pokazać tu jeszcze miejsce na młyn.
Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/92
Ta strona została przepisana.