Wskazał mi głęboki, wązki dół, wyżłobiony w gliniastym stoku góry przez wody wiosenne. Chwasty, krzaki, powoje zapełniały go literalnie po wręby.
— Zrobimy tamę i zatrzymamy wodę. Na cały rok jej starczy. Jak pan myśli?
Zmusił mię rozpatrzeć z nim wszystkie szczegóły przyszłego planu.
Następnie poszliśmy wzdłuż rzeczki po pięknej, szerokiej drodze.
— Jaką ładną drogę mają ci Grecy!
— Grecy?... — pogardliwie rzekł Szymon. — Co oni mogą zrobić?... Droga ta po Czerkiesach... Tu wszystko było czerkieskie — a teraz nasze! Na dwie wiorsty po »szczelinie« liczy się na nasze...
Droga zbiegła w suche łożysko rzeczułki, która wązkim strumykiem sączyła się nieśmiało wśród wapiennych rumowisk. Żółtawe, rozbite okruchy kamieni tworzyły miejscami ogromne mielizny niby ławice kości, wymytych z wybrzeży. Od ich tła jaskrawo odbijały ciemne plamy lasu, rosnącego na załamach skał, i wesoła, żywa zieloność wysp, ślicznie rysujących się w sinawej dali wąwozu. Gdzie stoki gór pochylały się mniej stromo, widać było małe pólka, ogrodzone płotem z żerdzi, ugory i orne role. Na wyspach wśród rzeczki pełno było jabłoni, grusz i derenia, gęsto obrosłych bluszczem
Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/93
Ta strona została przepisana.