i winem, w odosobnionych grupach stojących. Czarne, małe, ale słodkie jagody winnych gron świadczyły o ich dawnej kulturze. Wnętrze gaików dało mi wyjaśnienie tej zagadki: znalazłem tam grudy kamieni, słupki z turbanami i płyty mogilne.
W zagięciu doliny drogą opuszczała łożysko rzeczki i zagłębiała się w las. Tam znowu — krzewy, kolumny pni, zwoje lianów, ostry aromat gnijących roślin i szmaragdowy zmrok morskiej toni. Rzadko dosięgały nas promienie słońca; nużącą jednostajność zielonej barwy urozmaicały jedynie czerwone jagody derenia i kraśne, jak płomień, dzwonki »żydowskich wisien«, wijących się nizko wśród chmereczów.
Z bocznej dróżki wyszła ku nam gromadka ludzi obdartych i ogorzałych.
— Grecy!... — szepnął Szymon.
Kiwnięciem głowy przywitali nas i poszli dalej. Jeden tylko zatrzymał się i podał Szymonowi rękę.
— Jak się masz... Jak się masz, Lakidesie!... Nie wiesz, gdzie nasi?...
— Na orzechy... Tam!... — machnął ręką w kierunku drogi. — Wiesz, Szymonie, że mam się tobie poskarżyć... Twój Tomasz moja chłopiec za ucho ciągnął... mocno ciągnął... ucho czerwienił... chłopiec krzyczał... Chłopiec trochę
Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/94
Ta strona została przepisana.