dołać... I poco znowu wezwali niego do gminy?... — szepnęła z trwogą. — Pracujesz, pracujesz bez wytchnienia, a nic nie zostaje... Głodni, obdarci... wciąż... zawsze!... Spójrz tylko!
Dotknęła łachmanów na mniejszej dziewczynce.
— A jednak niceśmy nie winni... — użalała się ze łzami w oczach.
— Ojciec ich lubił pieniądze pożyczać... zato cierpią... od dłużników!... — objaśnił Szymon.
— Ojciec brał, ale nie my... Stary oddał, a od nas pomimo to żądają... Co rok biorą... wytchnąć nie dają...
— A stary żyje?
— Oddycha, ale tak jakby umarł. Nie je, nie rusza się, a umrzeć nie może... o śmierć prosi... Przedtem niekiedy wstawał, coś robił — teraz już nie wstaje. Krzyczy, płacze... tchu mu brak, w żołądku pali... Wtedy prosi: zabijcie mię!... Woziliśmy do znachorów, wodą święconą kropili — nie pomaga. A kupcy słuchać nie chcą, żądają!... Przecie myśmy zapłacili... powtórnie płacić nam każą... Płaciliśmy różnie; czasami pięć, czasami dziesięć rubli... Stary kupiec kwitu wciąż nie dawał: dam, jak zapłacicie wszystko, mówił. Zapłaciliśmy wszystko, mało zostało, ale stary w tym czasie umarł, a dziedzice wszystkiego na nowo żądają. Mówimy im, jak było, nie wierzą... żądają. W prze-
Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/99
Ta strona została przepisana.