Strona:Wacław Sieroszewski - Ciupasem na Syberję.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

strzegaliśmy koniec końców zawsze niespodzianie ich cień gdzieś w ukryciu... Rozumieliśmy dobrze, że pomimo największej z naszej strony ostrożności, to ciągłe obcowanie w czasie drogi z żandarmerją dostarcza jej całego szeregu wiadomości, niedostępnych w innych warunkach, które pozwalają im nietylko charakteryzować każdego z nas z osobna, ale służą jednocześnie interesom ogólnego, politycznego „syssku“. Zaważyć to mogło ciężko już nietylko na dalszych losach każdego z nas na wygnaniu lub katordze, lecz szkodziło sprawie, której każdy na swój sposób służył i za którą cierpieliśmy. Wniosek wywołał więc głębokie oburzenie i wielki krzyk:
— „Precz z oportunizmem! Precz z „franzolą“!... „Franzoliści“ wstydliwie milczeli.
Takie były nasze pierwsze kroki na Syberji.
Barka, którą odpłynęliśmy z Tiumenia, była podobna do poprzedniej — może trochę mniejsza, może cokolwiek brudniejsza. I wrócił dawny tryb życia, lecz nie wrócił dawny nastrój. Nie pomogły ani pieśni, ani cudne krajobrazy górzystych i lesistych brzegów, jakie rozwijały przed nami przepływane rzeki. Przedewszystkiem ograniczono nasz pobyt na pokładzie, z nastaniem zmroku spędzano nas bezlitośnie do kajuty. A zmrok zapadał coraz wcześniej, w miarę, jak posuwaliśmy się na północ. Zbliżał się październik. Złotolistne brzozy, srebrne osiki i zrudziałe igliwo modrzewi