Strona:Wacław Sieroszewski - Ciupasem na Syberję.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

się w małe czółenko, pędzone dwu-łopatkowem wiosłem. Śpieszyło widocznie do nas. Wielkie fale, wywołane kołami walczącego już z prądem parowca, nie dopuściły czółenka do statku, zwróciło więc do naszej barki. Gdy podpłynęło zupełnie blisko, spostrzegliśmy w niem dwa twory ludzkie, pół-nagie, straszne, z wygniłemi nosami, z ropiejącemi oczami, pokryte ranami i pryszczami.
— „Ostjacy!... rozległ się szept wśród tłumu wygnańców, przyglądających się zjawisku z poza pokładowej kraty. Przybyli ochrypłym, przejmującym głosem wołali do nas: „Blat!... (brat)....Wodki!... Wyciągali swoje krwawe, niesłychanie brudne kikuty, kończące cienkie, jak piszczele, ręce.
— „Jacyś trędowaci!.. Nie — to syfilitycy!.. Ofiary rosyjskiej cywilizacji!... Dajcie im chleba!... — rozległy się głosy. Rzucono im trochę sucharów, trochę cukru, herbaty, do „pętającej“ się tuż u boku naszej barki łódeczki, lecz oni wciąż wołali ochrypłym głosem „wódki“, wskazując na ślicznego, złotego łososia, leżącego na dnie łodzi. Wreszcie nasz starosta kazał dać im butelkę. Uszczęśliwieni rzucili nam natychmiast na pokład wspaniałą rybę i odpłynęli, wołając: blat!... i przykładając krwawe kikuty do czoła i serca.
— „Nie będę jadł tej ryby!... Mdli mnie!...