tam wpaść ze ścian lub pułapu, odurzone parą. Ci, co nie mogli jeść i pić, świadomie zamykając na to oczy, cierpieli niewymownie. Więc choć na dworze było nieraz i słotno, i błotno, i zimno, chwile wędrówki od etapu do etapu były dla nas rozkosznym wypoczynkiem. Jeżeli „poczciwiec“ naczelnik etapu był w dobrem usposobieniu, to pozwalał nam wszystkim usiąść na wozach i dwadzieścia kilka kilometrów, dzielących etap od etapu, przebywaliśmy przyjemnie i dość szybko; jeżeli się nie zgadzał, wlekliśmy się piechotą, kroczkiem, cztery, pięć godzin, co też miało dla wielu swój urok. Okolice miejscami były bardzo malownicze, przypominały ukraińskie stepy lub załamywały się falisto, tworząc niewysokie wzgórza, porośnięte ciemnemi „urmanami“. Niegłęboki jesienny śnieg pobielił już był ziemię i spotęgował do nieskończoności cudną grę kolorów porannych i wieczornych zórz. Takich barwnych, długotrwałych wschodów i zachodów, jakie ma Daleka Północ, — nie ma żaden inny zakątek świata. Wielkie wsie sybirskie, rozrzucone luźno wzdłuż traktu, zaciekawiały nas również bardzo. Domy duże, z wielkiemi oknami, kryte „dranicą“[1] z malowanemi często na zielono okiennicami; obszerne, kryte nieraz podwórza, dostatnie stodoły i obory, — zdradzały dobrobyt o wiele większy, niż w Europie. Ludność rosła, dorodna,
- ↑ deski łupane z równosłoistej sosny.