wcale na ręce pieniędzy, aż na etapach z dnia na dzień, tak, że nie mogliśmy zupełnie prawie zrobić zakupów. Dopiero na dalszych etapach wierni przyjaciele zdołali przemycić coś nie coś, lecz było tego tak mało, że gdy za Niżnie Udinskiem weszliśmy w strefę głodową, zaczęliśmy odczuwać wielki niedostatek. We wsiach dotkniętych nieurodzajem, chłopi sami przychodzili na etapy, błagając nas o chleb, sól, tytoń. Zamiast strawnego, wydawano nam w tych okolicach, gdzie nic nie można było dostać, obrzydliwy chleb, zakalcowaty, jak glina, pół na pół zmieszany z „lebiodą“ (jadalne zielsko), korą drzewną i plewami. Zapas słoniny, któryśmy kupili w Kańsku, rychło się wyczerpał. Gdzie niegdzie udawało się kupić za resztki przechowanej w rozmaitych skrytkach monety, trochę starych nóżek baranich, albo bydlęcego „gusaka“ (płuca i śledziona), z których gotowaliśmy obrzydliwą zupę, zaprawioną mąką żytnią i trochą soli. Po kilkudniowej głodówce, kiedy za jedną ciepłą strawę służyła nam gorąca woda z solą, gdyż herbata dawno się wyczerpała — te zupy smakowały nam nadzwyczajnie.
Jeżeli do lichego odżywiania dołączymy wszystkie dolegliwości etapowe: brud, robactwo, zaduch, ciemność długich zimowych wieczorów, przygnębienie, płynące z ostatnich niepowodzeń, to dziwić się należało, że tak mały, procent z nas
Strona:Wacław Sieroszewski - Ciupasem na Syberję.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.